Pojezierze Drawskie i okolice na rowerach - pomysł na wyjazd rowerowy z dziećmi
Zapraszamy na relację z rowerowych wakacji po Pojezierzach woj. zachodniopomorskiego i wielkopolskiego - zabierzemy Was w bardzo malownicze i ciekawe tereny, które oprócz pięknych dróg (choć nie zawsze z małym ruchem samochodów) oferują dużo możliwości stacjonarnego wypoczynku nad jeziorami.
Region, który odwiedziliśmy, do tej pory w zasadzie zawsze mijaliśmy, nie oczekując po nim zbyt wiele, co było dużym błędem jak się później okazało! Nie był to dla nas region pierwszego wyboru ale w zasadzie kierunek awaryjny z uwagi na fakt, że z różnych względów nie mogliśmy pojechać w inne, wcześniej planowane miejsca. Zapewne jak wiele osób w 2020 r. w naszych wakacyjnych planach namieszał koronawirus. Miała być Estonia i wyspa Saarema, następnie Meklemburgia lub Balaton, Velo Dunajec a skończyło się na Pojezierzu Drawskim i okolicach - miejscu bardzo atrakcyjnym!
Inspiracją do odwiedzenia tego rejonu była relacja naszego kolegi Jurka, opisana na stronie http://roweremdoprzodu.wex.pl/trasa-9.html
Z uwagi na fakt, że na trasie, którą zrealizował Jurek z rodziną nie było kempingów a wyjazd ten miał być pierwszym tego typu dla Ani, postanowiliśmy zmodyfikować trasę tak, aby noclegi oprzeć o kempingi, zwiększało to szansę na przekazanie bakcyla spędzania wakacji w rowerowym siodełku i z namiotem - plan był ambitny aczkolwiek wykonalny! ;)
Starsza część naszej ekipy na rodzinnym wyjeździe rowerowym 2020 - we wsi Nadarzyce (woj. wielkopolskie) :)
W wyjeździe udział wzięli:
Sebastian (autor tekstu) z Anią oraz dziećmi Amelką lat 9 i Szymkiem, lat 5 i Natalką lat 2.
Marcin i Kasia z Helą lat 8 i Kaliną lat 5,5 oraz Teodorem lat 4.
Dzień pierwszy - dojazd na kemping w Czaplinku
Dojazd na Pojezierze Drawskie z centralnej Polski zajmuje sporo czasu. Szczególnie w okresie wakacyjnym, gdy z powodu pandemii spowodowanej przez Covid, większość Polaków została w kraju ;) Na pierwszy dzień pobytu wybraliśmy kemping Czaplinek zlokalizowany nad Jeziorem Drawsko, przy miejskiej plaży i jak się później okazało, przy ... ruchliwej drodze nr 163, którą lubią jeździć ze sporą prędkością ciężarówki ;) Plusem jest także zlokalizowanie kempingu tuż przy Nabrzeżu Drawskim, którym poprowadzono ścieżkę pieszo-rowerową. Można nią bezpiecznie wyjechać z kempingu a jednocześnie poczuć klimat pojezierza.
Na kempingu jest sporo cienia, prysznice i toalety, można też wynająć domki, za dodatkową opłatą i po uzgodnieniu z właścicielem, zostawić samochody. Ogólnie ok., poza ciężarówkami, które jednak trochę hałasowały i brakiem reakcji na głośne, nocne imprezy. Następnym razem wybralibyśmy raczej Camper Camping zlokalizowany po drugiej stronie jeziora.
Dzień drugi - Czaplinek - Borne Sulinowo
Na pierwszy, rozruchowy dzień, zaplanowaliśmy krótki odcinek, trasą, która w zasadzie oddalała nas z Pojezierza Drawskiego. Sam wyjazd z Czaplinka był dosyć prosty, mimo, że kilkaset metrów musieliśmy jechać ul. Szczeciniecką czyli drogą krajową nr 20. Zaraz potem zaczęła się ciekawa, pagórkowata trasa, z dużą ilością drzew rosnących w skrajni, które dawały sporo cienia w ten upalny dzień. Jak na rozruchowy dzień, trasa była bardzo wymagająca. Nie dość, że mieliśmy bardzo dużo jedzenia, dodatkowo byliśmy trochę zmęczeni podróżą i jeszcze nie rozkręciliśmy mięśni. Wiosenne zamknięcie, permanentna praca zdalna, która ograniczała możliwości jazdy rowerem także nie pomagała w budowaniu wakacyjnej formy. Okolica to tereny rolnicze, wąskie drogi i ciekawe krajobrazy. Staramy się zjeżdżać na drogi jeszcze bardziej lokalne, po to aby uniknąć ruchu samochodowego i poczuć klimat regionu. Na jednej z takich dróg, z ograniczeniem ruchu dla pojazdów powyżej 10t mija nas ... kilka samochodów ciężarowych. Droga jest tak wąska, że musieliśmy zjechać całkowicie na pobocze. Polskie drogi ;)
Pagórkowaty teren i dające sporo cienia drzewa rosnące w skrajni - tak zapamiętaliśmy trasę z pierwszego dnia :)
Mimo wymagającego terenu i trudnych warunków pogodowych dzieciaki jadą sprawnie i chętnie. Chyba jeszcze trzyma ich adrenalina.
Kilka kilometrów przed Bornem Sulinowem łapie nasz intensywny deszcz. To już chyba tradycja naszych wyjazdów rowerowych, że pierwszego dnia mokniemy. Dla mnie to jednak dobry zwiastun, gdyż podczas naszego pierwszego wyjazdu w podlaskie także pierwszego dnia złapała nas ulewa a mimo to Amelka nie zniechęciła się do wyjazdów, wręcz przeciwnie! Na taki sam efekt liczę u Ani, dla której to pierwszy taki wyjazd :) W dodatku, jak nie ja, nie wziąłem ani kurtki przeciwdeszczowej ani specjalnie zakupionego, dedykowanego jeździe na rowerze, poncza przeciwdeszczowego... bo przecież miało nie padać. Takich wpadek z mojej strony na tym wyjeździe będzie więcej, jakby to był dla mnie pierwszy raz...
Takie oto niespodzianki nam się trafiały na wyjeździe rowerowym - trasa z ruchem do 10 t.
Do Bornego Sulinowa wjeżdżamy przemoczeni ale w dobrych humorach, nie zepsuli ich nawet mijający nas na gazetę kierowcy, którzy stwarzali tym samym duże niebezpieczeństwo dla nas. Wjeżdżamy na teren kempingu PRL, który organizacyjnie i wyposażeniem dalej pamięta czasy PRL. Rozbijamy namioty i szykujemy jedzenie a dzieciaki w tym czasie bawią się w jazdę w szyku bojowym po terenie kempingu. Wieczorem, schodzimy nad jezioro zażyć kąpieli. W końcu po to przyjechaliśmy w zachodniopomorskie aby oprócz rowerów były jeziora. Znalezienie miejsca, z którego byłoby wygodne zejście do jeziora nie było łatwe ale w końcu się udaje i dzieciaki pluskają się w wodzie z wielką radością.
ps. 1 W Bornem Sulinowie jest jeszcze jeden kemping - Generalski. Marcina dokonał szybkich oględzin i stwierdził sprawiał lepsze wrażenie.
ps. 2 Na głównej drodze, którą jechaliśmy jest spory ruch samochodowy. Można spróbować ominąć skręcając na miejscowość Czarne Małe, zamiast na Łubowo jak my zrobiliśmy.
Odpoczynek nad Jeziorem Pile w Bornem Sulinowie
Dzień trzeci - Borne Sulinowo - Camping 64 w Zdbicach
Z Bornego Sulinowa wyjeżdżamy dość szybko, za szybko. Bardzo nam się podoba, że w miasteczku docenia się przeszłość tego miejsca i na wielu obiektach można przeczytać o historii, o tym, co działo się tutaj w czasie II wojny światowej i po niej, gdy stacjonowała tu armia radziecka. Na płotach pokazane są sceny z życia miasta i jego mieszkańców, żołnierzy radzieckich, pożegnanie w latach 90 tych. Miasteczko ma swój urok i żałujemy, że nie zaplanowaliśmy tutaj dłuższego pobytu. Wyjeżdżamy z Bornego kierując się na południe, po prawej zostawiając lotnisko Aeroklubu Borne Sulinowo. Jedziemy drogą lokalną, w kierunku Nadarzyc. Początkowo jesteśmy bardzo zadowoleni, bo ruch wydaje się niewielki. Niestety zmienia się to z czasem, a pędzące z kajakami samochody lokalnych firm organizujących spływy czy też zwykłe auta osobowe mijają nas niejednokrotnie z dużą prędkością i nierzadko nie zachowując bezpiecznej odległości lub wręcz trąbiąc na nas. Oczywiście nie wszyscy, ale jest to na tyle częste, że jest to dominujące wspomnienie z tego odcinka.
Odcinek z Bornego Sulinowa do Nadarzyc - trasa wzdłuż jezior i lasów.
W pewnym momencie skręcamy nad rzekę Pilawę, gdzie znajduje się wybudowany jeszcze przed II wojną światową jaz wodny. Bardzo ciekawa historia tego obiektu zaciekawiła nas i przypomniała wykłady z historii bezpieczeństwa i strategii wojskowej z czasów studiów. Jaz wodny pełnił nie tylko rolę regulującą rzeki ale także rolę obronną - to doskonały przykład niemieckich budowli hydrotechnicznych przeznaczonych do utrzymywania rozległych zalewów utrudniających przełamane pozycji umocnionych. Jaz i zachowany obok bunkier są elementami Wału Pomorskiego - systemu umocnień, który wraz z Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym i linią odrzańską stanowiły wschodni system umocnień Niemiec. Bardzo malownicze miejsce, do którego warto dojechać.
Jaz wodny na rzece Pilawa - miejsce wodowania kajaków
Dalej trasa wiedzie cały czas asfaltową, dobrej jakości drogą, wzdłuż której rosną liczne drzewa dające cień i ulgę przed palącym słońcem. Miło się jedzie w takim towarzystwie. Przypomina mi się wyjazd rowerowy na Białoruś w Puszczę Białowieską gdy podczas pierwszego dnia także jechaliśmy wśród drzew i mijaliśmy jeziora. Nie zdecydowaliśmy się jechać szutrowymi drogami przez rezerwat Diabelskie Pustacie. Jeśli będziecie w tych okolicach a nie interesujecie się historią, możecie sobie odpuścić Kłomino, do którego pojechaliśmy, na rzecz odwiedzenia jednego z największych w Europie wrzosowisk! My zdecydowaliśmy się jechać asfaltem, najkrótszą drogą w kierunku Kłomina, gdyż tego dnia czekało nas jeszcze sporo kilometrów i wiele niespodzianek, o czym nie wiedzieliśmy. W Nadarzycach, w nieczynnym już sklepie, kupujemy plastry miodu oraz nieduże słoiki z miodem. Dalej kierujemy się do wsi Kłomino, niezaznaczonym na mapach miasteczku radzieckim. I tutaj znowu powtarza się historia z kierowcami, którzy trąbią, wyprzedzają na zakrętach, pod górkę czy ryzykują naszym życiem byle wyprzedzić grupę "pedalarzy" i zmieścić się w ostatniej chwili przed jadącą z naprzeciwka ciężarówką ... Szkoda, wielka szkoda, bo to bardzo zniechęca do planowania wyjazdów rowerowych po Polsce.
W Kłominie, tuż obok ostatnich już budynków poradzieckich urządzamy sobie obiad. Nie są to może najpiękniejsze okoliczności przyrody ale za to kawał historii naszego kraju, który w dodatku możemy choć w małej części, w sposób najprostszy z możliwych przekazać naszym dzieciom. Ot, taka ciekawostka, określona przez Kaśkę mianem polskiej wieży Bismarcka. Bo podczas rowerowego wyjazdu w Brandenburgii także nadłożyliśmy sporo kilometrów by zobaczyć wieżę Bismarcka, która atrakcją dla dzieci raczej nie była ale kolejną ciekawostką historyczną, którą chcieliśmy zobaczyć z Marcinem.
Kłomino - odpoczynek przed opuszczonymi blokami, pozostałościami po radzieckich żołnierzach.
W miejscowości Nadarzyce za namową spotkanych mieszkańców kierujemy się na cytuję "utwardzoną i przejezdną leśną drogę", która jak się okazuje wiedzie ... wzdłuż poligonu wojskowego. Miał to być utwardzony, bezproblemowy do przejechania odcinek, zdecydowanie łatwiejszy i wygodniejszy od kamiennej drogi wiodącej przez Szwecję. Dla mnie był to jeden z najtrudniejszych odcinków jaki kiedykolwiek robiłem, o zgrozo na mapach zaznaczony jako czerwony szlak rowerowy PTTK! I wcale nie mówię tutaj o fakcie, że poprowadzono wzdłuż poligonu, o obawach na widok tablic ostrzegających o zagrożeniu życia ale o fakcie, że większość trasy z 7 a może więcej km nawet nie próbowałem jechać, ale ledwie pchałem objuczony sakwami rower, ciągnąc przyczepkę załadowaną do granic możliwości... Zły, zmordowany jak koń w trakcie westernu, z kończącą się wodą pchałem a czasami próbowałem pchać rower przez te piachy wielkopolskie... Wiele niecenzuralnych słów padło wtedy, rower w zasadzie cały czas prowadziłem, bo próba jechania kończyła się bardzo szybko. Gdybym miał zapasy wody to pewnie bym się tam rozbił z namiotem. Bardzo, ale to bardzo byłem szczęśliwy gdy pod koniec trasy mogłem w końcu jechać rowerem, jakieś kilkaset metrów. Tak właśnie przez długie lata prowadzono / wytyczano w Polsce szlaki rowerowe. Za to przygodę tę zapamiętam o końca życia!
ps. Podobno w bardziej deszczowych okresach (to lato było bardzo suche) jedzie się całkiem przyzwoicie...
Ciekawie położone pole namiotowe na świetnym kempingu 64 w Zdbicach.
Do Campingu 64 w Zdbicach dojeżdżamy wieczorem, sporo później i dużo bardziej zmęczeni niż zakładaliśmy. Ale za to jacy szczęśliwi, że w końcu się udało? :) A kemping zrobił bardzo dobre wrażenie, szczególnie pięknie położone, wydzielone miejsce dla namiotów. Rozbijamy namiot w na położonym w otoczeniu brzózek w obniżeniu terenu polu namiotowym. Dzieciaki idą nad jezioro, dołączamy się do ogniska i postanawiamy, że następny dzień spędzimy na tym jakże uroczym kempingu!
Plaża i pomost o poranku - Camping 64 w Zdbicach.
Dzień czwarty - Odpoczynek, kąpiele w jeziorze i kiełbaski z ogniska :)
Malowniczo położony, spokojny kemping, zmęczenie dnia poprzedniego, tęsknota za kąpielami w jeziorze i upał zachęciły nas do spędzenia całego dnia nad jeziorem. Dzieciaki wyciągnęły stroje kąpielowe, dmuchańce i razem pomaszerowaliśmy na niewielką plażę, przy której był spory pomost. Cały dzień pluskania, lody, bieganie, spowodowały, że kompletnie nam przeszła ochota na wycieczkę rowerową do Szwecji, szczególnie, że dzieciaki nie chciały słyszeć tego dnia o rowerach. Za bardzo były zachwycone możliwością pluskania się w wodzie i zabawami na plaży.
Wieczorem nazbieraliśmy drewna i urządziliśmy ognisko z kiełbaskami, bo co to za wakacje bez ogniska? :)
Dzień piąty - Camping 64 w Zdbicach - Camping Internos nad Jeziorem Lubie
Z Campingu 64 wyjeżdżamy obładowani, po raz kolejny w palącym nas słońcu. Niestety nie udało się zebrać z samego rana, wyruszamy kilka minut po 11:00, a tak naprawdę chwilę przed 12:00 gdyż musieliśmy zatrzymać się w sklepie celem zaprowiantowania się i dokupienia wody, tak potrzebnej w takim upale...
Tak wita lub żegna nas Campig 64 w Zdbicach - bardzo przyjemne miejsce!
Zaraz po wyjechaniu ze Zdbic po lewej stronie napotykamy Skansen bojowy 1 Armii Wojska Polskiego, utworzony na pamiątkę ciężkich walk o Wał Pomorski, jakie miały tu miejsce w czasie II Wojny Światowej. Skansen i zgromadzone tu środki bojowe są nie lada atrakcją dla naszych dzieciaków, szczególnie czołg, na którym robimy sobie pamiątkowe zdjęcie.
Jeden z eksponatów w Skansenie Bojowym I Armii Wojska Polskiego w Zdbicach
Ruszamy dalej asfaltową drogą, która daje nam sporo cienia ale jednocześnie wymaga sporego wysiłku, gdyż teren jest wciąż pagórkowaty. W miejscowości Golce, po ok. 7 km jazdy mijamy piękny, drewniany kościół Św. Antoniego. Za Golcami odbijamy w prawo z drogi 163 i jedziemy asfaltowymi drogami, w większości odsłoniętymi, przez co słońce mocno daje nam się we znaki. Nasze tempo jest naprawdę mizerne. W Karsiborze mamy problem z wybraniem optymalnej trasy, zatrzymujemy się, sprawdzamy mapy, debatujemy, wracamy, tracimy cenne minuty, w końcu radzimy się miejscowych i obieramy właściwy kierunek. Mamy wrażenie, że wcale nie ubywa nam kilometrów, czas ucieka a słońce grzeje niemiłosiernie... Kierujemy się na Kolno, Świętosław. Droga jest cały czas odsłonięta, słońce dalej praży. Górnica - tutaj znajdujemy plac zabaw, odpoczywamy, robimy zakupy w sklepie i naradzamy się jak jechać dalej. Niedaleko od placu zabaw widziałem polną drogę z piękną aleją drzew, szkoda nie nasza trasa nie wiedzie właśnie tędy. Następnie jedziemy przez Laski Wałeckie, niewielką, liczącą chyba kilkanaście domów wioskę. Z drogi asfaltowej początkowo wjeżdżamy na kamienistą drogę, która po chwili zmienia się w bardzo przyjemną szutrową drogę prowadzącą do wsi Lipie. Ten odcinek idzie nam sprawnie, odzyskujemy dobre samopoczucie, nie ma samochodów, pędzimy przez las i po dobrej jakości szutrze.
Szutrowy, bardzo przyjemny odcinek trasy.
Po kilku kilometrach zaczyna się droga leśna wyłożona kamieniami, a tak, gdzie można jechać choć trochę po w miarę płaskiej, utwardzonej ziemi, rosną pokrzywy. Mijamy szkółkę leśną Dąbrówka i wyjeżdżamy na drogę asfaltową nr 173. Krótki ale trudny dla nas odcinek, spory ruch samochodów ciężarowych, na szczęście po o 2-2,5 km skręcamy w lewo, kierunek na miejscowość na Będlino. Kilka kilometrów jedziemy drogą asfaltową. W wiosce w zasadzie nie ma asfaltu, co nie przeszkadza niektórym kierowcom wjeżdżać do wioski z prędkością co najmniej 80 km/h, nie zważając, że na drodze mogą bawić się dzieci. A tak właśnie było, kilkaset metrów wcześniej mijaliśmy bawiącą się na ulicy dziewczynkę... Mijamy cmentarz ewangelicki, murowane domy są zapewne pozostałością po mieszkających tu przed II Wojną Światową. I dochodzimy do wniosku, że Polska "B" niekoniecznie zawsze jest na wschodzie :( Takie właśnie wrażenie sprawia ta miejscowość. Do Wierzchowa jedziemy dobrej jakości asfaltową trasą, upał już zelżał, w końcu jest już po 17:00! Tutaj jesteśmy widziani przez członków grupy Kinderwyprawki Rowerowe (serdecznie Was pozdrawiamy!). Osiek Drawski - kolejny ostry podjazd, jedziemy chodnikiem a na drodze piękny, klimatyczny zabytkowy bruk. I szybka jazda w dół po niezłym asfalcie do miejscowości Bonin, która kończy się zaraz za dużym gospodarstwem w najgorszy z możliwych sposobów. Polna, piaszczysta droga. Jesteśmy załamani. W zasadzie nie da się jechać, trzeba prowadzić rower w sypkim, bardzo drobnym piasku, a każdy nasz krok wznosi kurz.
Odcinek, którego z sakwmi nie dało się pokonać jadąc...
Po kilkuset metrach ukazuje się naszym oczom piękna, wspaniała wyłożona płytami droga. Niestety nie prowadzi w naszym kierunku. Bardzo nas kusi. Postanawiam sprawdzić ale niestety po ok. 1-2 km okazuje się, że musimy jechać naszą piaszczystą drogą. Na szczęście dosyć szybo przechodzi w zarośniętą trawą trasę, po której da się jechać. Za chwilę okaże się, że jedziemy czerwonym szlakiem rowerowym. Chyba dawno nikt tędy nie jeździł rowerem. Na szczęście jest lekko z górki a dzieciaki nakręcają się "jazdą w peletonie" i mimo, że teren jest trudny (dużo traw, krzaków) jazda idzie nam w miarę sprawnie. Tylko Marcin ma problemy z jazdą i cały praktycznie czas musi prowadzić rower z przyczepką. Po 2-3 kilometrach wyjeżdżamy na asfalt, tutaj uzupełniamy płyny szczęśliwi, że już nie powinno być piachów. Wyjeżdżamy w miejscowości Stawno i ... mam wrażenie, że jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Domostwa zadbane, w bardzo dobrym stanie, schludnie i może nie bogato, ale co najmniej przyzwoicie. Zestawienie tego z mijanym wcześniej Będlinem sprawia niesamowite wrażenie. Co powoduje, że w dwóch blisko siebie położonych wioskach domy i obejścia wyglądają tak diametralnie inaczej? Stąd już niedaleko, tylko kilka kilometrów asfaltami. Taką mamy nadzieję.
Ostatnie kilometry przed kempingiem nad Jeziorem Lubie. Malownicza trasa wśród pól i łąk.
Ostatnie kilometry przed Lubieszewem to bardzo malownicza, dosyć kręta droga w pagórkowatym terenie. Takie okoliczności przyrody zachęcają kierowców do szybkiej i niebezpiecznej jazdy. Dzieciaki podbudowują się pochlebnymi komentarzami mijających nas kolarzy jadących na swoich szosach. Pod wieczór sceneria była niesamowita i w zasadzie wynagradzała trudy tego dnia. Wjazd na kemping wymagał jeszcze pokonania kilku górek ale przejazd przez kładkę na wyspę był dla dzieciaków sporą atrakcją.
Jesteśmy niesamowicie zmęczeni, nie mamy kompletnie siły na gotowanie, szczęśliwi, że dojechaliśmy, w zasadzie już po ciemku, z lampkami. Droga tego dnia była długa i trudna, najbardziej dał się we znaki straszny upał. Rozstawiliśmy namioty, niestety wszystkie dobre (osłonięte od słońca) miejsca były już zajęte a ja dodatkowo chciałem uniknąć rozbijania nad samą wodą - nasz namiot okazał się być lekki ale z tych zimnych. W czynnej jeszcze restauracji zamawiamy pizzę, soki, lody i zimne piwo :) Należało się nam wszystkim!
Tego dnia rozgrywane były mecze fazy pucharowej Ligi Mistrzów, w tym Bayernu Monachium co było bardzo mocno słychać do późnych godzin wieczornych. Rozbiliśmy namioty i położyliśmy dzieci spać. To był też czas perseidów, leżąc na matach, przykryci śpiworami, wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo i wypatrywaliśmy "spadających gwiazd".
Nad Jeziorem Lubie - kemping Inter Nos
Jeśli kiedyś przyjedziecie nad Jezioro Lubie, warto zrobić którąś z tras rowerowych, które prowadzą po tej pięknej okolicy - mapka z trasami na stronie kempingu - http://inter-nos.pl/services/tradition-camp/
Dzień szósty - jedziemy po samochody
W zasadzie cały dzień spędziliśmy na kempingu, weszliśmy z dzieciakami do wody, kąpaliśmy się. Ale że znowu było słonecznie, upalnie a wszystkie zadrzewione miejscówki zajęte to ten dzień zmęczył mnie bardziej niż wczorajsze przedzieranie się przez poligon ;)
Z uwagi na brak sensownej drogi powrotnej do Czaplinka, takiej, która byłaby bezpieczna i ciekawa, zdecydowaliśmy, że rowerowa część wyjazdu zakończy się nad jeziorem Lubie. Pozostało wrócić po samochody. Ruszamy z Kaśką, zmęczenie plus narzucone tempo powoduje, że miałem wrażenie, że zwymiotuję z wysiłku po trasie. Na szczęście wszystko to wynagrodziła malownicza trasa, to nic, że od Złocieńca drogą krajową. Z dziećmi na pewno nie zdecydowałbym się na tę trasę, analizując mapę na pewno pojechałbym w górę, w kierunku Drawskiego Parku Krajobrazowego, częściowo przynajmniej trasą rowerową Połczyn Zdrój - Złocieniec, która prowadzi starym nasypem kolejowym.
Dzień szósty - Drawieński Park Narodowy i powrót do domu
Niedaleko od miejsca naszego pobytu zlokalizowany jest Drawieński Park Narodowy. Postanowiliśmy, że tym razem nie będziemy wyciągać rowerów a przejdziemy się krótką ścieżką dydaktyczną wzdłuż Drawy. Rzeka tak nas zachwyciła, że postanawiamy sobie tu wrócić, może na spływ kajakowy z naszymi kajakami pneumatycznymi?
Malownicza rzeka Drawa - Drawieński Park Narodowy
Porady praktyczne
Ważne jest aby mieć gotówkę na opłaty za kempingi. Są to obiekty sezonowe, dlatego płatność kartą możliwa była tylko na kempingu Inter Nos.
Mapy - bardzo ciężko było nam znaleźć papierowe mapy, które obejmowałyby cały interesujący nas rejon. Z tego powodu sporo korzystaliśmy z map internetowych, np. Google Maps, choć zdecydowanie lepszym rozwiązaniem są OSM.
Kempingi - są na bardzo zróżnicowanym poziomie i w sporych odległościach od siebie, co powoduje, że dzienne przebiegi były spore. Warto rozważyć spanie "na gospodarza" lub na dziko aby ograniczyć liczbę km pokonywanych każdego dnia.
Wyżywienie - w większości posiłki przygotowywaliśmy z produktów przywiezionych z sobą oraz kupowanych na miejscu. To był jeden z naszych mocniejszych punktów i naprawdę warto się do tego solidnie przygotować. Korzystaliśmy częściowo z restauracji zlokalizowanej na terenie kempingu Inter Nos. Więcej o wyżywieniu podczas wyjazdów rowerowych (choć można też wykorzystać podczas innego rodzaju wędrówek) w artykule Gdy za rogiem knajpy brak – czyli kuchnia (wyżywienie) na wyjazdach rowerowych
Spanie na dziko - nie robiliśmy tego ale z naszego rozeznania wynikało, że znalazłoby się kilka miejsc, w których dałoby radę to zrobić i byłoby bardzo przyjemnie :)
Co się sprawdziło / jaki sprzęt zabraliśmy / na co zwrócić uwagę?
Sprawdzona ekipa - najmocniejszy punkt wyjazdu! :) Nawet udało się prawie nie dublować ekwipunku (apteczki, naczyń turystycznych itp.)
Namiot - podczas tego wyjazdu nie mogliśmy korzystać ze sprawdzonego Rockland Hiker 3. Zabraliśmy Naturehike Opalus 4, który mógł pomieścić całą naszą 5 osobową rodzinę. Jest to jednak namiot, który w chłodne noce nie zapewnia ciepła. Więcej o nim opisaliśmy w tym artykule Namiot 4 osobowy Naturehike Opalus 4 40D.
Namiot Naturehike Opalus 4 oferuje duży przedsionek, mieszczący cały bagaż naszej rodziny
Rowery dla dzieci - jestem przekonany, że dobre, lekki rowery przyczyniły się znacznie do tego, jak dobrze nasze dzieciaki pokonywały dziesiątki kilometrów. Amelka jechała na lekkim rowerze Frog 62 w rozmiarze kół 24" z bagażnikiem do rowerów 24", Hela na Woom 5 24", Kalina na lekkim rowerku Woom 3, Szymek na lekkim rowerze na kołach 16" Frog 48 - Kalina i Szymek z konieczności (np. trudna trasa, zmęczenie czy konieczność podkręcenia tempa) część trasy przejechali w przyczepkach. Teodor w przyczepce i czasami na rowerku biegowym, Natalka całą podróż przejechała w przyczepce.
Rowery dla dorosłych - Sebastian - Giant Roam 3 na kołach 28", Ania Giant Lea na kołach 26" Marcin na Giant Sedona, Kasia - Kross Lea na kołach 27,5".
Prędkość na trasie wahała się od 8-10 km/h w trakcie jazdy szutrami i z 5 latkami na swoich rowerach, 13-15 km/h gdy 5 latki były na holu lub w przyczepce do ok. 20 km/h gdy podkręcaliśmy tempo na asfaltowych nawierzchniach. Szału nie ma - nam to wystarczyło :)
Przyczepki - Croozer Kid 2 i Chariot Cougar 2. Croozera 2 (wersja bez amortyzacji) mam przyjemność obserwować już po raz kolejny na dłuższym wyjeździe rowerowym oraz na niezliczonych, krótszych wycieczkach pieszych i rowerowych. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego ładowności, bezawaryjności i wygody, jaką oferuje dzieciom. Jest oczywiście cięższy i większy ale jego możliwości są ogromne - 2 dzieci, cały bagażnik ze sprzętem i jedzeniem, 2 rowerki zamontowane na górze i zero problemów! Naprawdę solidny sprzęt, który bardzo polecam!
Sakwy - na wyprawy koniecznie wodoszczelne. My korzystamy z wielokrotnie sprawdzonych sakw polskiej firmy Crosso, a na przód założyłem 2 x 20 litrów Sport Arsenal Expedice, dodatkowo miałem wór 40 litrów Crosso. Marcin i Kasia zabrali po komplecie sakw Crosso 2 x 30 l i wór 40 l, Ania miała sakwy Ortlieb Back Roller City 40 i wór 40 litrów.
Amelka Crosso Dry 30 l a Hela Ortlieb Back Roller Classic 40 l. Dzieciom zdecydowanie bardziej polecamy sakwy Ortlieb - są niższe, dzięki czemu łatwiej dzieciom jest wchodzić na rower, zdecydowanie łatwiej też dopasować je do różnych bagażników.
Torby na kierownicę z mapnikiem - pozwala mieć zawsze pod ręką aparat, telefon, portfel, bez obawy o zamoczenie i śledzić trasę na mapie. Wszyscy korzystamy z toreb firmy Ortlieb - gwarantują one łatwy dostęp do bagażu i przede wszystkim ochronę przed wodą! A zlewa bez możliwości schowania się może dopaść i na krótkich wycieczkach.
Gry słowne, logiczne, matematyczne i pamięciowe na trasie - pomagały nie myśleć o upale i ciągłym pedałowaniu, szczególnie dzieciakom.
Śpiwory - bardzo różne, kompletowane na różne potrzeby na przestrzeni wielu lat wyjazdów studenckich i rodzinnych - puchowy Yeti (obecnie Aura), Cumulus Lite Line 400, HiMountain i Rockland Ultralight 800.
Mmaty samopompujące Thermarest - świetne rozwiązanie, dające duży komfort spania i jednocześnie zajmując niedużo miejsca w sakwach - nasze 4 maty wiozła w swoich sakwach Amelka. Dodatkowo miałem 2 materace pompowane Camp Essential Light.
Lekka bielizna z wełny merino - szybko schnie po upraniu i zajmuje mało miejsca - na cały wyjazd miałem 2 koszulki Smartwool.
Naczynia turystyczne (GSI oraz Kovea), zestawy sztućców i palniki. Kubek turystyczny do parzenia kawy GSI Javapress!
Żel antybakteryjny do dezynfekcji rąk - pomaga zachować higienę w trasie a w 2020 nieodłączny element naszego życia.
Apteczka - zabraliśmy jedną na całą ekipę. Wniosek po wyjeździe - tam, gdzie samodzielne gotowanie i dzieci tam też powinien być środek na oparzenia. My wozimy apteczkę Ortlieb First Aid Kit High - Rowerzysta, wzbogaconą o kilka specyficznych dla nas elementów. Niestety ten konkretny model nie jest już produkowany.
Do aparatu przydaje się druga zapasowa bateria.
Podsumowanie
Gdy patrzę na wyjazd z perspektywy kilku miesięcy, mam takie same odczucia co do kierowców, ale jestem bardzo zadowolony, że pojechaliśmy w ten piękny zakątek Polski. Mając więcej czasu zapewne zmodyfikowalibyśmy przebieg trasy lub przedłużyli wyjazd. Trasa była ułożona przez Marcina na szybko (w zasadzie w jedno popołudnie, bez znajomości terenu i bez map papierowych), jako tryb bardzo awaryjny z założeniem, że śpimy wyłącznie na kempingach. Przy takich założeniach nie było wielkiego pola manewru. Zapewne inaczej bym wspominał gdyby niebezpieczna jazda kierowców skoczyła się czymś tragicznym, co przecież w Polsce ma miejsce nazbyt często.
W trakcie wyjazdu niejednokrotnie byłem zły, wręcz zdenerwowany na to, jak traktowali nas kierowcy samochodów. Obiecałem sobie, że to ostatnie rowerowe wakacje w Polsce. Za wyjątkiem planowanych Szlaku Orlich Gniazd i Velo Dunajec.
Nasza ekipa przed drogą prowadzącą do Kłomina - poradzieckiej opuszczonej wioski
Czy pojechałbym jeszcze raz? Tak! Odkryliśmy piękny kawałek Polski, przejechaliśmy przez ciekawe przyrodniczo, krajobrazowo i historycznie tereny. Rejon ma ogromny potencjał turystyczny, nie tylko pod kątem turystyki rowerowej. Można tylko żałować, że jest w Polsce tak mało bezpiecznych tras rowerowych. Niestety powoduje to, że wielu rodziców odpuszcza sobie wyjazdy rowerowe lub decyduje się na wyjazdy do krajów, w których bezpieczna infrastruktura istnieje - Niemcy, Austria, Dania, Czechy, Francja... Cieszę się, że woj. zachodniopomorskie inwestuje w budowę tras rowerowych z prawdziwego zdarzenia, o których możecie przeczytać tutaj - http://www.rowery.wzp.pl - oficjalny serwis budowanej sieci tras rowerowych Pomorza Zachodniego
Tym, którzy chcą wybrać się na rower w zachodniopomorskie polecam także profil www.facebook.com/PomZachodnieRowerem/ oraz grupę Rowerem przez Pomorze Zachodnie.
Chcesz przyczynić się do powstawania takich treści i utrzymania serwisu?
Komentarze
Zalogowani użytkownicy nie muszą wpisywać kodu bezpieczeństwa. Zarejestruj się teraz lub zaloguj się jeśli masz już konto.