Pomysł na wyprawę rowerową z dziećmi - Niemcy - Brandenburgia
Wyjazd rowerowy inspirowany był trasą rowerową Gurkenradweg (Szlak Ogórka) i w znacznej mierze tą trasą jeździliśmy. Brandenburgia to dobra infrastruktura rowerowa, piękna przyroda, sporo atrakcji dla całej rodziny, urokliwe miasteczka i dobra inrastruktura towarzysząca. Doskonały region na rowerowy wyjazd z dziećmi.
Brandenburgia, w szczególności rejon, który odwiedziliśmy czyli Spreewald to rejon doskonały na rowerowy wyjazd z dziećmi. Niezależnie od tego, czy ktoś chce go zwiedzić z namiotami jak my, stacjonarnie, zatrzymując się w jednym z wielu obiektów noclegowych jako punkcie wypadowym czy jeździć od punktu do punktu i nocować w pensjonatach / obiektach agroturystycznych.
Niewiele brakowało a wyjazd w ten rejon nie doszedłby do skutku. Jeden z młodszych członków ekipy postanowił dosyć poważnie zachorować - na szczęście dobrze trafiony antybiotyk pomógł postawić młodego podróżnika na nogi. Wg początkowych teorii było to wynikiem:
a) dokładnego zaplanowania wyjazdu - klątwa Balatonu - wersja Sebastiana;
b) zakupu mapy regionu przed wyjazdem - wersja Marcina.
W planie awaryjnym na szybko pojawiły się Balaton (odrzucony z powodu utraty 1 dnia i długiego dojazdu), Szlak Orlich Gniazd (odrzucony z powodu strachu pewnej części ekipy przed totalnie nierodzinnymi odcinkami w Małopolsce) oraz Velo Dunajec - odrzucone z braku rozpoznania - a i tak pewnie by się nie udało pojechać w przypadku wykonania rozpoznania trasy ;) - patrz, klątwa Balatonu.
W wyjeździe udział wzięli:
Sebastian - autor tekstu z Amelką, lat 8 i Szymkiem, lat 4.
Marcin i Kasia z Helą lat 7 i Kaliną lat 4,5 oraz Teodorem lat 3.
Nasza ekipa na kempingu Halbinsel Raatsch chwilę przed wyruszeniem w trasę :)
Dzień pierwszy - dojazd na kemping w Alt Shadow - Halbinsel Raatsch
Jako punkt startowy wybraliśmy położony nad sporym jeziorem kemping Halbinsel Raatsch w Alt Shadow. Przyjechaliśmy tu w poniedziałek późnym popołudniem. Pogoda w Polsce nie wróżyła niczego dobrego, padał deszcz i było chłodno, jechaliśmy jednak z nadzieją, że będzie lepiej i mocno zdeterminowani by mimo kiepskiej pogody, odbyć ciekawą marszrutę! Po przyjeździe na miejsce rozbiliśmy namioty i przepakowaliśmy sprzęt. Jest to duży kemping, z pełnym zapleczem sanitarnym, możliwością rozbicia namiotów, zatrzymania się z kamperem a także zostawienia samochodu (nas kosztowało to 5 euro/dobę/samochód). Nie jest to kemping pierwszej młodości ale wszystko jest tu porządne i schludne a obsługa bardzo pomocna (choć nie wszyscy komunikują się po angielsku). Dla dzieciaków atrakcją były "kinder toilety", do których musiały dojeżdżać na rowerze - a wynikało to z rozległości kempingu i odległości w jakiej mieliśmy rozbite namioty (w zasadzie ta każdy jeździł tam rowerem) :) Rozbiliśmy się obok zagrody z danielami, co dla dzieci było ogromną, chyba największą atrakcją wyjazdu! Na kempingu działa także niewielka restauracja prowadzona przez właścicieli. Prysznice są płatne, żetony do kupienia w recepcji. Na miejscu płatność tylko gotówką. W skomunikowaniu się z niemówiącą po angielsku obsługą (akurat trafiliśmy na taką zmianę) pomogło nam sympatyczne małżeństwo. Na miejscu zakupiłem także aktualną mapę Spreewaldu - Spreewald, 1:75 000 - https://shop.vggh.de/gruenes-herz/Fahrradfahren/Fahrradkarten/Berlin-Brandenburg/Fahrradkarte-Spreewald.html
Nasze obowisko pierwszego dnia wyjazdu.
W okolicy są jeszcze inne kempingi ale z rozpoznania z wykorzystaniem Google maps, stwierdziliśmy, że ten pasował nam najbardziej.
Koszt kempingu: 16 euro - osoba dorosła + 2 dzieci (4 i 8 lat)
Dzień drugi - Halbinsel Raatsch - Lubben - 31 km
Na szlak ruszamy następnego dnia po spakowaniu obozowiska i przygotowaniu pożywnego śniadania na naszych kuchenkach turystycznych. Pierwsze kilka kilometrów jedziemy lokalną drogą, mało uczęszczaną (głównie przez osoby dojeżdżające do kempingu), na których jest strefa tempo 30 (uwaga, można lekko odbić w górę jeziora i robiąc kółko wjechać na Gurkenradweg - nie wiem jednak, czy była tam wydzielona ścieżka) - jedziemy w zasadzie tą samą trasą, którą trzeba pokonać samochodem aby dojechać do kempingu. Po dojeździe do drogi L42 jedziemy nią kilka km w kierunku Neu Lübbenau. Tutaj nie było wydzielonej ścieżki ale też nie prowadził nią żaden szlak rowerowy. Jeszcze nieprzyzwyczajeni do wysokiej kultury niemieckich kierowców, jedziemy lekko spięci po drodze publicznej ;) W miejscowości Hohenbrück wjeżdżamy na drogę rowerową, by kilkaset metrów za Neu Lübbenau skręcić w prawo w kierunku Schlepzig i znowu jechać drogą lokalną. W tej miejscowości znajduje się m.in. Muzeum Wsi (Bauernmuseum mit Agrartechnik), do którego jednak nie wstępujemy, głównie z uwagi na czas i brak rozeznania w naszych możliwościach - nie wiemy jeszcze na jak wiele możemy sobie pozwolić, jadąc tak sporoą ekipą i z samodzielnie pedałującymi 4 latkami. Jemy zupę w pobliskiej restauracji i ku naszemu zdumieniu orientujemy się, że gdzieś zgubiliśmy polską flagę, która była zamontowana na Croozerze Marcina. Bardzo nas to dziwi, bo jeszcze chwilę wcześniej była z nami, co potwierdza późniejsza analiza zdjęć. Szukam jej, wracam się, rozglądam się za nią, niestety na próżno... Mamy nadzieję, że to z nie jest zwiastun nadciągającej katastrofy. Szkoda, bardzo nam szkoda zgubionej flagi, szczególnie, że jak okazało się później, przez cały wyjazd nie spotkaliśmy równie licznej jak my grupy a w dodatku często wzbudzaliśmy pozytywne zainteresowanie - obładowani sakwami, pomysłowo zamontowanymi na przyczepkach rowerkami dziecięcymi niekiedy, z uśmiechniętymi i wesołymi dzieciakami.
Jeden z trudniejszych i gorszych odcinków na trasie - droga wysypana luźnym żwirem.
Schlepzig to niewielkie, urocze miasteczko, w którym jest sporo budynków o tradycyjnej zabudowie, różnego rodzaju pensjonatów i lokali gastronomicznych. Myślę, że może być dobrym punktem wypadowym dla osób, które chciałyby spędzić urlop w Spreewaldzie ale niekoniecznie jeździć na rowerach. Noclegów warto szukać za pośrednictwem booking.com.
Skręcamy w uroczą ulicę o nazwie Dammstraße i kierujemy się wzdłuż kanałów, Szprewy i licznych zbiorników wodnych do Lubben. Po drodze mijamy kawiarnie, wypożyczalnie kajaków, łodzie "pychówki". Jak miło jest patrzeć na jednolitą zabudowę niemieckich miasteczek. Zaczynam po raz kolejny zazdrościć, że w Polsce nie dbamy tak o ład urbanistyczny miast i wsi. Wiem, że wymaga to dostosowania się i często zrezygnowania ze swoich ambicji, ale przykład niemieckich miasteczek pokazuje, że można połączyć jedno i drugie. Cały czas jest bardzo zielono a nawierzchnia jest na zmianę szutrowa, to znowu przechodzi w leśny dukt, by za jakiś czas prowadzić nas asfaltem. Mimo to dzieciakom jedzie się nieźle, są pozytywnie nastawione do drogi! Zdarzają się także odcinki z płyty, na szczęście bardzo krótkie a nawet odcinek wysypany czymś w rodzaju grysu ogrodowego, co kompletnie się nie sprawdzało - koła raczej "mieliły" tan dosyć miałki materiał a dobrze jechało się tam, gdzie został ubity lub odsunięty tworząc tor w postaci ubitej nawierzchni. Na tym odcinku udaje nam się zaobserwować bobry (lub piżmaki, z daleka jednak ciężko było stwierdzić jednoznacznie) a także złapać kapcia w jednym z kół przyczepki. Na szczęście wymiana dętki zajęła nam dosłownie chwilę i mogliśmy jechać dalej. W przyczepce mamy jeszcze jedną zapasową dętkę i zestaw łatek. Już tego dnia spotkaliśmy się z życzliwością niemieckich rowerzystów, którzy zainteresowali się awarią i pytali czy potrzebujemy pomocy. W trakcie pokonywania trasy złapał nas także pierwszy deszcz, na szczęście w miejscu, w którym mogliśmy się schronić i przeczekać te kilka minut. Dzieciaki miały też chwilę na odpoczynek i zjedzenie drobnych smakołyków w nagrodę za pokonywane kilometry - takie turbo doładowanie. Dalej droga jest poprowadzona po wale przeciwpowodziowym, w dużej mierze utwardzoną nawierzchnią, gdzieniegdzie zdarzył się odcinek trawiasty ale kompletnie nam to nie przeszkadzało - było naturalnie. Przejeżdżaliśmy nawet przez mostek, na który na szczęście bez problemu wjechała przyczepka. Ciekaw jednak jestem jak byłoby po deszczu, gdy drewno robi się śliskie i mokre?
Przystanek w Schlepzig - za chwilę nasza polska flaga zginie w niewyjaśnionych okolicznościach.
Po wjeździe do Lübben trafiamy na fantastyczne miejsce - Wasserspielplatz. Pięknie położony, wokół kanałów, zieleni, wodny plac zabaw nawiązujący do tradycji regionu związanej z budową kanałów melioracyjnych - takie Centrum Nauki Kopernik w skali mini, na świeżym powietrzu, tyle, że dotyczące hydrotechniki. Dzieciaki są zachwycone miejscem, uruchamiają tamy, blokują wodę w jednym miejscu aby zgromadzić ją w innym, potrzebnym do napędzenia maszyn, robią przepusty, bawią się koparkami, biegają po wodzie, wchodzą na tratwy... A wszystko to obok Spreelagune czyli niedużej plaży miejskiej z zapleczem sanitarnym, mobilną lodziarnią, którą oczywiście odwiedzamy i naszego kolejnego punktu noclegowego - Spreewald-Camping Lübben. Miejsce położone nad Szprewą, poprzecinane kanałami, zielone i niezwykle zadbane. Właśnie tego dnia zaczynamy być pod wrażeniem tego, jak Niemcy dbają o przestrzeń publiczną. Do dzisiaj porównuję nasze miasta i wsie do tego, co spotkaliśmy podczas tego wyjazdu.
Wasserspielplatz - czyli wodny plac zabaw - niesamowita atrakcja dla dzieci!
Meldujemy się na kempingu, rozbijamy namioty i przygotowujemy kolację.
Na kempingu płatność możliwa jest gotówką lub kartą MasterCard - nie mam ani jednego, ani drugiego, dlatego szybko wyruszamy na poszukiwania bankomatu umożliwiającego mi wypłatę gotówki :) Zakupy żywieniowe zrobiliśmy w markecie oddalonym o ok. 2 km od kempingu. Bankomat w centrum miasta tym razem bez problemu wypłacił pieniądze za pomocą karty VISA :) Rano przyjeżdża obwoźna piekarnia, do której ustawia się kolejka odpoczywających tu kamperowiczów, którzy stanowią znakomitą większość mieszkańców kempingu. Na terenie kempingu jest oczywiście plac zabaw i pełne zaplecze sanitarne, bezpłatne prysznice oraz kuchenka. Dodatkowo w recepcji znajduje mini sklepik z pamiątkami ze Szprewaldu. Kemping jest raczej z tych niedużych, ale i tak mógł pomieścić kilkaset osób.
Koszt kempingu: 19,56 euro - osoba dorosła + 2 dzieci (4 i 8 lat)
Dzień trzeci - Lubben - Lubbenau - 20 km
Wyjazd zaczęliśmy od ... trwającej ok. godzinę wizytyna Wasserspielplatz - czyli wodnym placu zabaw :) Do Lubbenau wyruszamy Szlakiem Ogórka, który poprowadzony jest na tym odcinku znakomitej jakości ścieżką asfaltową wytyczoną na wale, wzdłuż Szprewy. Mam wrażenie, że rzeka jest tutaj uregulowana, bo jest prosta jak linijka. Po jej obu stronach rozpościerają się malownicze łąki, gdzieniegdzie stoją majestatycznie stogi siana, jest bardzo zielono. Dzieciaki chętnie pedałują. Pierwszy, krótki postój robimy na skrzyżowaniu Szprewy z kanałem, zaraz za mostkiem, gdzie umieszczono stolik z ławkami. Cały czas mijają nas rowerzyści, głównie osoby w wieku 40-60 lat, znaczna część na rowerach elektrycznych. Podczas tego krótkiego odpoczynku widzimy 2 niepełnosprawnych emerytów, którym postanawiamy pomóc przejechać przez mostek. Jadą na wózkach elektrycznych, z jednego miasta do drugiego, po szlaku rowerowym, na odcinku świetnie przygotowanym do ich potrzeb. I tutaj zrozumiałem, dlaczego te asfaltowe drogi na szlakach rowerowych są takie ważne... Przypomniały mi się obrazki z mojej wycieczki wokół Tatr - po słowackiej części Tatr zrealizowano projekt "Tatry bez granic" w ramach, którego część dolin została właśnie wyasfaltowana... Bo może to takie osoby bardziej cieszą się ze znakomitej infrastruktury rowerowej i możliwości jej wykorzystania niż my, w pełni sprawne osoby, które mogą w zasadzie w dowolnej chwili i w dowolnym miejscu wyjść na rower.
Nasza mała karawana :)
Nasz kolejny przystanek to śluza, przy której zgłębiamy mechanizm jej działania. Jednym z naszych planów jest przeprawienie się przez taką śluzę na szlaku kajakowym. Mam nadzieję, że uda nam się to podczas tego wyjazdu. Dalej ścieżka skręca z wału i przechodzi w niezwykle rzadko uczęszczaną drogę lokalną, poprowadzoną równolegle do wału. Bo po co budować na wale, skoro można ruch puścić po istniejącym już trakcie? I ja to rozumiem, szczególnie, że tutejsi kierowcy bardzo szanują rowerzystów. W Polsce zapewne inaczej bym na to spojrzał... Wjeżdżając do miasta, na jego obrzeżach mijamy zakłady produkujące ogórki kiszone, tabliczkę informującą o tym, że jesteśmy na terenie Rezerwatu biosfery Szprewald. Do właściwej części miasta wjeżdżamy przez okazałą bramę w budynku mieszczącym także Muzeum. Jadąc przez miasto lekko spowalniamy niewielki i tak ruch samochodowy i dojeżdżamy na nasz kemping drogą, na której wyznaczona i przestrzegana (!) jest strefa 30. Po lewej mijamy pałac a po prawej park z kanałem i szeregiem mostów, które będą atrakcją dnia następnego. I po raz kolejny zachwycam się nad tym, jak Niemcy dbają o przestrzeń publiczną - tu nie ma nachalnych, ogromnych reklam, byle jakich budek sprzedających wszystko i nic. Jest piękny park pałacowy (tak, u nas są równie piękne), po drugiej stronie skromny ale zadbany park z licznymi kładkami nad kanałami i zero śmiec, pomimo braku koszy ustawionych co 50 mi! A strefa ograniczenia do "30" km/h to nie tylko znak ale przede wszystkim pewność, że możesz tu jechać bezpiecznie, bo kierowcy jej przestrzegają i wyprzedzają rowerzystów wtedy, gdy jest to dla nich bezpieczne. Chciałbym doczekać takich zachowań większości kierowców w Polsce.
W drodze do Lubbenau - szeroka, świetnej jakości droga rowerowa dostępna dla wszystkich.
Sam kemping (Spreewald-Natur-Camping "Am Schlosspark") położony jest kilkaset metrów za miastem, otoczony kanałami. Jest spory, infrastruktura przygotowana pod gości z kamperami ale także z wydzielonymi placami (3 dosyć sporymi, mogącymi pomieścić 20-30 namiotów), na których każdy może znaleźć ciekawe miejsce dla siebie. Dzięki ciekawemu położeniu przy szlakach wodnych i rowerowych, kemping jest dobrym punktem postoju, jest na nim spora rotacja odwiedzających. Na jego terenie można wynająć kajaki, zrobić niewielkie zakupy (obowiązują zapisy na pieczywo), mieści się także plac zabaw i pełny węzeł sanitarny, z pralkami włącznie.
Fragment urokliwego starego miasta w Lubbenau.
Po rozbiciu obozowiska, tego dnia przyjechaliśmy dosyć wcześnie, bo odległość do pokonania nie była znaczna, pojechaliśmy zwiedzić miasto - na lody i Bismarck brotshen czyli bułkę ze śledziem :) Uwaga, większość punktów czynna do 18:00-18:30! Można zakończyć pracę wcześniej niż o 22:00 i każdy jakoś z tym sobie radzi. A może mimo tego? Jadąc do sklepu mijamy malownicze domki i ... niewielkie pastwisko z krowami. Tak, prawie w centrum niewielkiego miasta, ale miasta w rejonie rolniczym :)
Koszt kempingu: 46 euro - osoba dorosła + 2 dzieci (4 i 8 lat) - 2 dni pobytu
Dzień czwarty - kajaki w Lubbenau - 10 km kajakiem, ok. 5-6 rowerem
Kajaki! To już tradycja naszych wakacyjnych wyjazdów rowerowych z dziećmi, że jeden dzień poświęcamy na kajaki. Bo lubimy, chcemy urozmaicić wyjazd, pragniemy dać naszym dzieciakom jak najwięcej ciekawych i atrakcyjnych sposobów spędzania wolnego czasu i poznawania świata. Może za kilka lat, gdy już będą starsze a nasz wpływ na ich postępowanie będzie bardzo ograniczony, gdy to rówieśnicy staną się autorytetami, wybiorą to, co im pokazaliśmy podczas tych wyjazdów - czyli aktywne spędzanie czasu wolnego zamiast galerii handlowych, ciągłego siedzenia przed komputerem, smartfonem czy innych używek.
Kajaki można wynająć w recepcji kempingu. My zdecydowaliśmy się na wynajęcie dwóch 3 os. kajaków. Koszt wynajmu na cały dzień - 24 euro (oczywiście gotówką). Do mojego kajaku zmieściliśmy jedną osobę dorosłą, 3 dzieci, bagaż i wyruszyliśmy na szlak. Początkowo płyniemy przez miasto, mijamy domki i kamienice, następnie szlak prowadzi nasz wzdłuż bardzo zadbanych ogródków działkowych. Ciekawe, mam wrażenie, że kanały pełnią tutaj rolę ulic. Cały czas płyniemy pośród domów, przy których kajaki oczekują na pasażerów niczym samochód czy rower. Przy wielu domach zacumowane łodzie służące do przewożenia turystów, jeden z symboli Spreewaldu. Czy tutaj kajak jest tak powszechny jak rower? A może to kajaki przygotowane na potrzeby turystów? Niesamowite, jak wiel pracy na przestrzeni setek lat włożono celem przystosowania tych terenów na potrzeby człowieka. Setki kanałów, mostków, pomostów, śluzy, a wszystko w celu nawodnienia łąk i pól. A z czasem, gdy rolnictwo przestało być tak powszechnym źródłem utrzymania, powstał z tego bardzo atrakcyjny produkt turystyczny, dbając jednocześnie o tak stworzony ekosystem.
W trakcie kajakowego dnia.
Dzieciaki są bardzo chętne do wiosłowania, szczególnie Amelka i Hela. Idzie im coraz lepiej, w zasadzie są w stanie napędzać kajak na odległości kilkuset metrów a gdy wiosłujemy razem, udaje się zgrać i wiosłować w jednym rytmie.
Na naszej trasie mamy okazję przepływać przez 2 śluzy - tylko jedną z nich mogliśmy obsłużyć samodzielnie, za to tę ciekawszą, z systemem regulacji analogicznym do spotkanej dzień wcześniej śluzy. Zajęło nam chwilę zanim naszą wiedzę teoretyczną przekuliśmy w praktykę i podnieśliśmy poziom wody do umożliwiającego nam przepłynięcie. Szlaki są tutaj dobrze oznakowane, uważne śledzenie trasy i czytanie mapy pozwala przebyć zaplanowaną przez siebie trasę.
W oczekiwaniu na możliwość wpłynięcia do śluzy.
Po oddaniu kajaków i krótkim odpoczynku połączonym z obiadem, wsiadamy na rowery zwiedzić Lubbenau i Altsdadt czyli stare miasto, które jest niewielką ale bardzo ładną częścią Lubbenau, którą warto odwiedzić. Obowiązkowym punktem sa oczywiście lody i Bismarck Brotshen.
Dzień piąty - Lubbenau - Burg - 32 km
Tego dnia opuszczamy malownicze Lubbenau. Naszym celem jest Freilandmuseum (Skansen/Park etnograficzny) w oddalonym o ok. 2 km Lehde i Muzeum Ogórka (tego drugiego nie udało nam się zobaczyć, zbyt dużo atrakcji, zbyt mało czasu :( ). Jeszcze przed wyjazdem zorientowałem się, że w tylnym kole mojego roweru coś hałasuje. Okazuje się, że puścił nypel i szprycha swobodnie latała jak się jej podobało. Ponieważ nie miałem zapasowej (takiej awarii jeszcze nie miałem, więc nie pomyślałem o tym), usunąłem ją i maksymalnie odciążyłem tylne koło, chowając większość sakw do przyczepki, co jednocześnie odjęło mi minus 100 punktów do lansu. Ale nic to, trzeba jakoś to przeżyć, najwyżej na FB wybiorę zdjęcia z innego dnia ;)
Freilandmuseum to moc atrakcji dla dzieciaków a dla nas sporo ciekawych informacji! Dojenie krowy (sztucznej), pranie odzieży jak za dawnych lat, zwiedzanie starej remizy strażackiej, próby chodzenia na szczudłach (mi szło całkiem nieźle!) czy zabawa w bednarza. Wiecie co robił bednarz? Tak, naszym zadaniem było zbudowanie beczki, nie było to łatwe ale wspólnymi siłami udało się w końcu! Radości i satysfakcji ze zbudowania pierwszej w naszym życiu beczki był ogrom!
Lehde - widok z mostu nad jednym z kanałów.
Po zwiedzeniu wioski wracamy do Lubbenau. Niestety ale przejazd na szlak w samej wiosce wiązał się z pokonaniem co, najmniej 2 mostków, co w naszym przypadku - z obładowanymi rowerami i przyczepkami wiązało się z co najmniej godzinną i bardzo męczącą przeprawą było zbyt czasochłonne i męczące. Pamiętając długą przeprawę przez tory w Brześciu, zarządzamy odwrót do Lubbenau - lepiej jechać niż nosi :) Po szybkiej konsultacji w Centrum Informacji Turystycznej kierujemy się na Leiper Weggraben, piękną rowerostradę prowadzącą przez las, wzdłuż 2 kanałów (Durchstich Kanal oraz Zweiter Freiheitskanal). Jest tak zielono, że aż oczy bolą! Na jednym ze skrzyżować wyjeżdżają znajome mi osoby. To Pan Marcin z rodziną i przyjaciółmi, który zakupił u nas Frog 55 dla swojej córki i wypożyczył na wyjazd hol Follow Me - cóż za spotkanie! Wymieniamy szybko kilka zdań i każdy rusza w swoją stronę.
Wygodna, szutrowa droga pomiędzy dwoma kanałami.
Nie prowadzi nas asfalt ale znakomitej jakości, utwardzona droga leśna! Jedzie się po niej doskonale. I tak prowadzi nas przez kilka km, zmuszając nas od czasu do czasu do wspinaczki na niewielkie mostki nad kanałami. Wzdłuż trasy umieszczono co jakiś czas ławeczki. Wykorzystujemy to i zatrzymujemy się przy jednym z postojów na mały obiad przy trasie. Na szczęście, mimo, że wokół same kanały, nie ma komarów - wizytówki Spreewaldu. Wszystko zawdzięczamy pogodzie, jest idealna temperatura na rowery - między 20 a 25 C oraz wieje lekki wiaterek. Obiad przyrządzamy z zakupionych dzień wcześniej produktów - m.in. gotowych dań z makaronem oraz ryżem, wzbogaconych przez nas o kiełbaski i lekko podduszone warzywa. Papryka, której dzieciaki nie chcą jadać w domu, tutaj smakuje im wyśmienicie. Nie ma to jak świeże powietrze! Po dojechaniu do miejscowości Leipe trasa prowadzi asfaltową drogą lokalną, na której w zasadzie nie ma samochodów. W pewnym momencie odbijamy w szutrową drogę którą prowadzi szlak Spreeradweg, przy której pasą się krowy.
Zwierzęta gospodarskie są zawsze atrakcją, nawet dla dzieci, które mają częstą okazję do obcowania z nimi.
Jedziemy głównie wśród łąk i lasów, znakomitej jakości asfaltowymi drogami lub wygodnymi szutrami. Co jakiś czas mijamy skupiska drzew liściastych i nieliczne gospodarstwa, niektóre przekształcone w pensjonaty czy gospodarstwa agroturystyczne. Na tym odcinku Szymek jechał ze mną na zaimprowizowanym holu, co mocno podbudowało jego morale - nawet śpiewał swoje piosenki przez dłuższy czas.
W Burg robimy zakupy a w między czasie zajechałem do serwisu rowerowego z pytaniem o możliwość naprawy szprychy. Niestety było 15 minut do zamknięcia i pracownik uprzejmnie mnie poinformował, że dzisiaj już tego nie zrobi, bo za chwilę zamyka warsztat. Na nasz kemping w Burg dojeżdżamy odwiedzając jeszcze Centrum Bismarcka, do którego musieliśmy nadłożyć kilka km ale za to jadąc świetnymi drogami rowerowymi, tam gdzie to możliwe poprowazonymi za szpalerem drzew, który choć częściowo oddziela od hałasu i spalin powodowanego jednak przez dosyć nieliczny ruch samochodowy. A w nagrodę za wytrwałość w zlokalizowanej przy Centrum restauracji, dzieciaki dostają lody. Oczywiście oficjalna wersja brzmi, że nie przyjechaliśmy tu oglądać jakiejś tam wieży ale na lody, których nigdzie po drodze nie było!
Z powodu awarii szprychy i zacznej odległości do przejechaia musieliśmy wprowadzić pewne niestandardowe rozwiązania - np. odciążyć rower i większość sakw schować w przyczepce i wykorzystać system "holuj mnie". Fot. Marcin Tyrcz
W jednym ze sklepów kupujemy lokalne produkty (oj bardzo zwiększyły wagę naszego bagażu), które będziemy próbować w trakcie chłodnego wieczoru oraz już w Polsce, wspominając nasze niemieckie wakacje. Do kempingu Zelten am Ostgraben, w którym mamy się zatrzymać, można dojechać ... pokonując kładkę nad jednym z kanałów. My jednak musimy znaleźć inną, trochę dłuższą trasę ale nie chcemy ryzykować uszkodzenia przyczepek (było takie ryzyko z uwagi na spory kąt natarcia) ani rozładowywać wszystkiego.
Dobrej jakości droga szutrowa wzdłuż łąk - jazda taką trasą to sama przyjemność!
Kemping (Zelten am Ostgraben) mieści się w gospodarstwie rolnym (byłym?), w otoczeniu pól uprawnych, nad kanałem, co sprawia, że jeśli ktoś chce wybrać się na wycieczkę kajakową, może to zrobić niemalże wprost z namiotu! Bliskość wody powoduje, że ziemia jest tu znacznie zimniejsza i zdecydowanie bardziej wilgotna niż na innych kempingach. Choć może być to spowodowane specyficznym mikroklimatem tych okolic, gdyż nasze wszystkie kempingi były nad wodą a mimo to było na nich cieplej. Noc zapowiada się chłodna, dlatego decydujemy, że Amelka, z uwagi na to, że poprzedniego dnia było jej chłodno, będzie spała w puchowym śpiworze. Dzieciaki są tak głodne, że mimo całkiem atrakcyjnego placu zabaw, co chwila przybiegają z pytaniem o kolację. Pomimo przygotowania sporych porcji, i ciągłego dokładania do garów kolejnych zapasów, nam w zasadzie pozostają resztki, którymi musimy się zadowolić. Ponieważ jutro będziemy mieć do pokonania najdłuższy odcinek a nie wiemy czy po drodze spotkamy jakieś sklepy, chomikuję przed dzieciakami część jedzenia, tak aby jutro nie było kryzysu. Na nastepny wyjazd przyda się jeszcze jedna przyczepka, cała z jedzeniem!
Dzieciaki pomagały przy pakowaniu sprzętu.
Wieczorem siadamy z Marcinem na tarasie budynku mieszczącego kuchnię i przy butelce bardzo smacznego, lokalnego produktu planujemy trasę dnia następnego.
Pomimo, że w trakcie snu raczej ciężko mnie dobudzić, muszę się zmobilizować i pilnować pilnować aby dzieciaki nie zsuwały się z mat na zimną podłogę namiotu. A zsuwały się często, co w połączeniu zgodnie z przewidywaniami, chłodną nocą, powodowało, że trzeba je było często wciągać na maty.
Następnego dnia przyglądam się naszym sąsiadom, którzy ... składają kajak! Ponieważ widziałem już taki na poprzednim kempingu i byłem nim bardzo zaintrygowany, wypytałem o różne szczegóły, cenę (używany, w świetnym stanie i w okazyjnej cenie za zaledwie 800 euro!), dostępność i zrobiłem mu sporo zdjęć. Już po powrocie do Polski znalazłem, że jest też polska firma, która produkuje składane kajaki (dla ciekawych Wayland Folding Kayak) ale ich cena lekko mnie zbiła i stwierdziłem, że jednak będę wypożyczał kajak i nie muszę mieć swojego na własność ;)
Składany kajak Klepper Aerius - jedno z ciekawszych rozwiązań jakie spotkałem na wyjeździe :)
Kemping jest wyposażony we wszystko, czego potrzeba turysta. Plac zabaw dla dzieci, kuchnia, dostęp do prądu, stołówka, prysznice. Jest to typowo wiejski kemping, jest zdecydowanie inaczej niż na poprzednich kempingach - jest po prostu sielsko. Dzieciaki mogą się tutaj poczuć jak na wiejskich wakacjach :) Właściciel jest zasadniczy i jasno instruuje, co można i jak można to robić ale jest pomocny i raczej uprzejmy.
Koszt kempingu: 22,5 euro - osoba dorosła + 2 dzieci (4 i 8 lat).
Dzień szósty - Burg - Alt Shadow - 49 km
Dzisiejszy dzień miał wyglądać inaczej. Mieliśmy dojechać do kempingu w miejscowości Gross Leuthen, to ok. 30 km i rozbić namioty na kolejnym kempingu położonym nad jeziorem. Ale uciekł nam jeden dzień i trzeba podgonić. Bo powrót z długiego weekendu polskimi drogami będzie długi, bo poranne pakowanie, dojazd i ponowne pakowanie wszystkiego na samochody zajmie zdecydowanie za dużo czasu, nawet gdybyśmy jechali tylko 15 km. Zatem dzisiaj czeka nas maraton, coś czego chcieliśmy uniknąć. Dziewczyny stwierdziły jednak, że dla danieli na kempingu w Alt Shadow są w stanie jechać cały dzień. "Najwyżej będziemy zrypane jak konie po westernie". Założenie jest takie, że 4 latki, przy ich częściowym tylko zrozumieniu, większość trasy tego dnia pokonają w przyczepkach rowerowych. Do samodzielnej jazdy będą miały okazję jeszcze niejeden raz. Przecież to nie ostatni wyjazd rowerowy. Wręcz przeciwnie!
Ruszamy obładowani znaną nam z poprzedniego dnia drogą, pogoda dopisuje. Po kilku kilometrach lekko modyfikujemy przebieg i pakujemy się w piachy, leśne drogi, szlak prowadzący nas przez łąki, asfalt, szutry z kamieniami o krawędziach tak ostrych, że strach jechać, szczególnie, że mamy 8 kół 20" i tylko jedną dętkę na zmianę. Ale jest fajnie, tak po białorusku (trasa bardzo podobna do tych z wyjazdu zeszłorocznego na Białoruś), nie tylko asfalt. Dzieciaki nie narzekają, jest element przygody, kombinowania, wzmożonego wysiłku na trudniejszych odcinkach czy na nielicznych podjazdach. Słońce nieźle grzeje, przydaje się woda z witaminkami. Dzięki nim dzieciaki chętnie piją wodę, to dobrze - to bardzo potrzebne w taki upał.
"Białoruski" odcinek naszej wycieczki - ciekawy przerywnik od licznych asfaltów ;)
Pierwszy postój robimy w dawnym spichlerzu, obecnie mini muzeum i kawiarnia prowadzona przez coś w rodzaju lokalnego koła gospodyń. Zamawiamy coś słodkiego a w między czasie dzieciaki bawią się na placu zabaw.
W miejscowości Straupitz oglądamy zabytkowy ale działający młyn, nie decydujemy się na wejście do środka, głównie z braku czasu. Dodatkowo młyny takie zwiedzaliśmy np. w Parku Etnograficznym w Tokarni czy w Kłóbce. Z tą różnicą, że ten działa. Ale są priorytety, a dzisiaj najważniejsze jest dojechać do kempingu o sensownej porze.
Działający wiatrak / młyn w Straupitz.
Krajobraz jest bardzo wiejski, dookoła same łąki i pastwiska, wiele bydła, które zawsze wzbudza zainteresowanie naszych dzieciaków, trafiają się i bociany, jest tak przyjemnie sielsko. Przypomina mi czasem moje rodzinne strony lub północno-wschodnie Mazowsze. Kilka km przed miejscowością Gross Leine zaczyna się wzdłuż drogi 179, bardzo dobrej jakości wydzielona droga rowerowa, którą jedziemy. Droga kończy się w miejscowości Gross Leuthen, w której robimy dłuższy postój na obiad i odpoczynek nad jeziorem. To właśnie nad jeziorem Groß-Leuthener See und Dollgen See planowaliśmy nasz ostatni kemping, z którego zrezygnowaliśmy z powodu braku czasu. Za miastem znowu zacyna się ścieżka rowerowe na zmianę z drogą lokalną, a za miejscowością Groditsh już na stałe wjeżdżamy na bardzo dobrej jakości i spokojne drogi lokalne.
Bardzo rzadko uczęszczana droga lokalna, po której poprowadzono szlak rowerowy.
Gdy dojeżdżamy do kempingu, spotykamy pracownika kempingu, który żegnał nas gdy wyjeżdżaliśmy. Macha nam na przywitanie jadąc na swoim Harleyu. Wreszcie kolacja! Wszyscy jesteśmy głodni, jest sobota, sklepy zamknięte wcześnie a my zapomnieliśmy się doposażyć. Poszukiwania otwartego sklepu kończą się fiaskiem. Za ostatnie euro w gotówce udaje się kupić po 1 obiedzie na rodzinę a następnie robimy kolację z tego, co zostało. Nie pierwszy raz podczas tego wyjazdu. Szkoda, że to już koniec...
To był ciekawy dzień, jechaliśmy w bardzo różnym otoczeniu, mijaliśmy łąki, jechaliśmy przez pola i polne drogi, leśnymi szutrami, lokalnymi drogami przez miasteczka i świetnej jakości ścieżką rowerową szlaku Gurkenradweg. Im dalej od kanałów i bardziej turystycznej części Szprewaldu, tym skromniej wyglądały wsie i miasteczka. Oczywiście, nie była to bieda ale widać było różnicę zarówno w zamożności (zdarzały się miejscowości w stylu naszych popegeerowskich osad z blokami) jak i stylu - mniej lub brak budowli szachulcowych. Mimo to, zawsze panował tam porządek i czystość.
Dzień siódmy - pakowanie i powrót
Pada. Od samego rana, lekka mżawka ale jednak. Pakujemy się w deszczu, śniadanie w deszczu. Jak dobrze, że nie padało w trakcie wyjazdu. Bo pakowanie mokrych namiotów to nie jest fajne zajęcie. Bo ciekawe jak byłoby z naszą oraz dzieci motywacją? Amelka potrafi jeździć w deszczu, o tym przekonałem się wielokrotnie. Ale jak inni? Co by było, gdyby padało codziennie? Zapewne odbiór tego rejonu i wielu z miejsc byłby zupełnie inny.
Uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona ekipa to podstawa wyjazdu!
Rozliczamy się za nocleg, za parking i wracamy do Polski.
W tym roku mieliśmy okazję być na kempingach we Włoszech oraz w Niemczech, kilka lat temu na kempingach w Chorwacji. Co jest charakterystyczne dla tych miejsc? Bardzo dobra infrastruktura, cisza, kultura, czystość. Gdy ktoś rozmawia, to cicho, spokojnie, nie krzyczy - chyba, że dzieciaki na placach zabaw. W kuchni każdy zostawia po sobie porządek, po zwinięciu namiotu podobnie. Oczywiście są wyjątki, ale generalnie każdy dba o miejsce - obsługa i kempingowicze. Bardzo bym chciał aby tak było na każdym polskim kempingu.
Dzieciaki miały okazję do aktywnego uczestniczenia w obozowym życiu - pomagały rozłożyć namioty, biegały myć naczynia po obiedzie i po śniadaniu, uczyły się rozpalać maszynkę i przygotowywały część produktów do obiadu. Wiele z tych rzeczy realizowały samodzielnie. Nie było obawy, że potrąci je samochód czy stanie się coś innego. Chciały być samodzielne a my im na tę samodzielność pozwalaliśmy. Trzymali się razem i wzajemnie wspierali. To był wyjazd, który ich dużo nauczył i pomógł pokonać pewne granice.
Porady praktyczne:
Bardzo ważne jest aby mieć ze sobą gotówkę na opłaty za kempingi. Są to obiekty sezonowe, dlatego rzadko przyjmują płatność kartą. W dodatku często nie akceptują kart VISA (tak samo Spreewaldbank, który nie realizuje wypłat z kart VISA w bankomatach). Część punktów gastronomicznych i sklepów także nie przyjmuje płatności kartą.
Jeśli liczycie, że przejedziecie całość w oparciu o Google Maps lub inne mapy elektroniczne to lepiej pobierzcie mapy w trybie offline - internet w Niemczech (na pewno Spreewald) jest bardzo kiepski.
Dojazd - my dojechaliśmy samochodami, autostradą A4 a następnie..., można jechać także A2. Powrót A4 odradzam - pas powrotny powinien zostać zamknięty z powodu fatalnej jakości drogi, gdybym o tym wiedział, na pewno pojechałbym trasą na Berlin i Poznań. Można dojechać pociągiem do Berlina przez Poznać a następnie z Berlina kolejami niemieckimi. Był to wariant rozważany przez nas w początkach planowania wyjazdu.
Mapy - posługiwaliśmy się mapą zakupioną na miejscu i niekiedy Google Maps. Wcześniej w trakcie planowania wytyczyliśmy trasę i rozpoznaliśmy kempingi oraz atrakcyjne miejsca z pomocą Google Maps. Następnie zaznaczyliśmy wszystkie kempingi i niektóre ciekawe obiekty za pomocą aplikacji My Maps (Google) i wgraliśmy w telefon. Dysponowaliśmy także mapami offline - zasięg internetu jest bardzo zróżnicowany.
Kempingi - są na bardzo wysokim poziomie i zapewniają wszystko, co potrzebne! Place zabaw, prysznice, możliwość zakupienia podstawowych produktów spożywczych.
Na każdym kempingu był plac zabaw oraz pełny węzeł sanitarny.
Wyżywienie - w większości posiłki przygotowywaliśmy samemu, z produktów przywiezionych z Polski oraz kupowanych na miejscu. To był jeden z naszych mocniejszych punktów i naprawdę warto się do tego solidnie przygotować :) Więcej o wyżywieniu podczas wyjazdów rowerowych (choć można też wykorzystać podczas innego rodzaju wędrówek) w artykule Gdy za rogiem knajpy brak – czyli kuchnia (wyżywienie) na wyjazdach rowerowych
Duża ekipa, duży ekwipunek - szczególnie garkuchnia :)
Koszty - cały pobyt wraz z dojazdem z centralnej Polski kosztował nas ok. 2200 zł - paliwo, kempingi, wstępy, wyżywienie, dojazd, atrakcje na trasie - dotyczy 1 os. dorosłej i 2 dzieci. Różnego rodzaju sprzęt oczywiście gromadziliśmy od kilku lat i wykorzystujemy go prawie na każdym wyjeździe.
Komary - my mieliśmy szczęście, bo w trakcie naszego pobytu dosyć mocno wiało, było chłodno jak na wakacje (ok 20 C). Wszystko to spowodowało, że komarów w zasadzie nie było ale podobno rejon ten słynie z ich znacznej liczby, dlatego warto zadbać o środki przeciw komarom.
Doświadczenie - w zasadzie bezproblemowy wyjazd był efektem doświadczeń zdobywanych podczas krótszych wycieczek po Polsce oraz kilkudniowych wyjazdów rowerowych (wyjazdów tatusiowych) - podlaskie i Białoruś. Doświadczenie zebrane przez dorosłych i dzieciaki a przede wszystkim przekonanie, że to świetna forma spędzania wolnego czasu, bardzo pomogły w dobrym zaplanowaniu i realizacji wyjazdu. Nie były najważniejsze kilometry a ciekawie poprowadzona trasa, z miejscami, do których po prostu dojechaliśmy na rowerze. Klucz do sukcesu :)
Spanie na dziko - nie robiliśmy tego ale z naszego rozeznania wynikało, że znalazłoby się kilka miejsc, w których dałoby radę to zrobić.
Co się sprawdziło / jaki sprzęt zabraliśmy?
Sprawdzona ekipa - najmocniejszy punkt wyjazdu! :) Nawet udało się prawie nie dublować ekwipunku (apteczki, naczyń turystycznych itp.)
Namiot - w naszym przypadku Rockland Hiker 3, który bardzo szybko rozkładaliśmy i składaliśmy. Dodatkowo ma 2 wejścia, które umożliwiały zachowanie porządku z sakwami i fajne patenty, jak możliwość podwieszenia latarki. I do tego młotek do wbijania śledzi - zwykły domowy :)
Rowery dla dzieci - Amelka na lekkim rowerze Frog 55 w rozmiarze kół 20", Hela na Kross Hexagon 20", Kalina na lekkim rowerku Woom 2, Szymek na Frog 40/43 - Kalina i Szymek z konieczności (np. trudna trasa, zmęczenie czy konieczność podkręcenia tempa) sporą część trasy przejechali w przyczepkach. Teodor w przyczepce i czasami na rowerku biegowym.
Rowery dla dorosłych - Sebastian - Giant Roam 3 na kołach 28", Marcin na Giant Sedona, Kasia - Kross Lea na kołach 27,5".
Tempo wyjazdu - z kempingów z reguły wyruszaliśmy ok. 11:00. Tyle czasu zajmowało nam nieśpieszne pakowanie wszystkiego, zrobienie śniadania dla dzieci i zmobilizowanie do wyjazdu. Wystarczało to na spokojne pokonywanie zaplanowanych odcinków, aczkolwiek powodowało, że musieliśmy rezygnować z odwiedzania wybranych miejsc (atrakcji). Było to jednak zdecydowanie lepsze niż ciągła gonitwa - mieliśmy czas na zabawę, spokojne spakowanie, rozmowy.
Prędkość na trasie wahała się od 8-10 km/h w trakcie jazdy szutrami i z 4 latkami na swoich rowerach, 13-15 km/h gdy 4 latki były na holu lub w przyczepce do ok. 20 km/h gdy podkręcaliśmy tempo na asfaltowych nawierzchniach. Szału nie ma - nam to wystarczyło :)
Przyczepki - Croozer Kid 2 i Chariot Cougar 2. Croozera 2 (wersja bez amortyzacji) mam przyjemność obserwować już po raz kolejny na dłuższym wyjeździe rowerowym oraz na niezliczonych, krótszych wycieczkach pieszych i rowerowych. Jestem pod ogromym wrażeniem jego ładowności, bezawaryjności i wygody, jaką oferuje dzieciom. Jest oczywiście cięższy i większy ale jego możliwości są ogromne - 2 dzieci, cały bagażnik ze sprzętem i jedzeniem, 2 rowerki zamontowane na górze i zero problemów! Naprawdę solidny sprzęt, który bardzo polecam!
Załadowany powyżej wszelkich limitów wagowych Croozer Kid 2 na szlaku Gurkenradweg.
Sakwy - na wyprawy koniecznie wodoszczelne. My korzystamy z wielokrotnie sprawdzonych sakw polskiej firmy Crosso, a na przód założyłem 2 x 20 litrów Sport Arsenal Expedice, dodatkowo miałem wór 40 litrów Crosso. Marcin i Kasia zabrali po komplecie sakw Crosso 2 x 30 l i wór 40 l.
Torby na kierownicę z mapnikiem - pozwala mieć zawsze pod ręką aparat, telefon, portfel, bez obawy o zamoczenie i śledzić trasę na mapie. Wszyscy korzystamy z toreb firmy Ortlieb - gwarantują one łatwy dostęp do bagażu i przede wszystkim ochronę przed wodą! A zlewa bez możliwości schowania się może dopaść i na krótkich wycieczkach.
Region z dobrą infrastrukturą i urozmaiconym terenem - Brandenburgia to świetne miejsce dla rodzin, które chcą sprawdzić czy wyjazdy rowerowe z namiotem, z miejsca na miejsce są dla nich. Kempingi oddalone są w niewielkich odległościach od siebie, bogata infrastruktura (sklepy, atrakcje, restauracje) zapewniają możliwość doposażenia się w trakcie wyajzdu.
Żywność liofilizowana - długo nie mogłem się do nich przekonać ale danie, które zabrałem na wyjazd było naprawdę smaczne i pomogło nam wtedy, gdy brakowało nam jedzenie!
Gry słowne, logiczne, matematyczne i pamięciowe na trasie - pomagały nie myśleć o upale i ciągłym pedałowaniu, szczególnie dzieciakom.
Śpiwory - bardzo różne, puchowy Yeti (obecnie Aura), HiMountain i Rockland Ultralight 800, maty i karimaty.
Lekka bielizna z wełny merino - szybko schnie po upraniu i zajmuje mało miejsca - na cały wyjazd miałem 2 koszulki Smartwool.
Naczynia turystyczne (GSI oraz Kovea), zestawy sztućców i palniki. Kubek turystyczny do parzenia kawy GSI Javapress!
Żel antybakteryjny do dezynfekcji rąk - pomaga zachować higienę w trasie.
Apteczka - zabraliśmy jedną na całą ekipę. Wniosek po wyjeździe - tam, gdzie samodzielne gotowanie i dzieci tam też powinien być środek na oparzenia. My wozimy apteczkę Ortlieb First Aid Kit High - Rowerzysta, wzbogaconą o kilka specyficznych dla nas elementów. Niestety ten konkretny model nie jest już produkowany.
Mapy i przewodniki -1:75 000 - https://shop.vggh.de/gruenes-herz/Fahrradfahren/Fahrradkarten/Berlin-Brandenburg/Fahrradkarte-Spreewald.html oraz Google Maps i OSM (offline).
Do aparatu przydaje się druga zapasowa bateria :)
Wnioski dla budowniczych tras w Polsce - kilka słów od nas:
Szlaki rowerowe aby były atrakcyjne i wygodne, nie muszą być asfaltowe. Zarówno polska Kaszubska Marszruta jak i Gurkenradweg/Spreerawdweg nie są w całości wydzielonymi, asfaltowymi szlakami. Oczywiście, jest to najwygodniejsza i najbezpieczniejsza forma. W zasadzie, z mojego punktu widzenia, najważniejsze jest aby szlak był wydzieloną drogą, szczególnie w polskich warunkach, gdy jedziemy z dziećmi - nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego nie chcę jeździć razem z polskimi kierowcami? Następnie, aby nawierzchnia była utwardzona. Niekoniecznie asfaltowa, czasami jest wręcz przeciwnie. Leśne twarde dukty są bardzo przyjemne i bardzo miło się jedzie takim duktem przez las, wokół zielono, przyroda... Nie ingerują wtedy w przyrodę, ciężki sprzęt nie powoduje strat. Szczególnie gdy mieszka i pracuje się w betonowej pustyni :)
Jeden z przyjemniejszych odcinków trasy - Lübbenau - Leipe.
Atrakcyjny szlak rowerowy, który przyciągnie turystów to nie tylko wydzielona droga rowerowa ale przede wszystkim droga poprowadzona przez atrakcyjne przyrodniczo/historycznie/kulturowo tereny, z możliwością odpoczynku (wiaty, kawiarnie, punkty z lokalnymi produktami), przenocowania, zatrzymania się nad jeziorem, w ciekawej kawiarni prowadzonej przez lokalne koło gospodyń czy ciekawe osoby, to interesujący plc zabaw lub inne obiekty nawiązujące do tradycji, historii czy ukształtowania terenu itp. To obiekty, jakie stworzono np. w woj. świętokrzyskim - wykorzystujące naturalne walory regionu. W Spreewaldzie część z obiektów, które odwiedziliśmy prowadzone był przez lokalne koła gospodyń a ich odbudowa sfinansowana była ze środków rządu RFN.
Co więcej, nie jechaliśmy jednym szlakiem - łączyliśmy szlak Gurkenradweg ze szlakiem Spreeradweg oraz innymi bardziej lokalnymi szlakami i drogami lokalnymi. I to było ciekawe i atrakcyjne, bo nie mieliśmy możliwości zrobić pełnej pętli po Gurkenradweg ale udało się zrobić atrakcyjną pętlę z wykorzystaniem różnych szlaków. Dlatego przy projektowaniu i budowaniu szlaków powinno się uwzględniać inne istniejące szlaki, atrakcyjne (bezpieczne) połączenia drogami lokalnymi/leśnymi/polnymi ze szlakami w innej gminie/powiecie/województwie. Co mi po szlaku śladem kolei, którym muszę pojechać 30 km do przodu a później cofnąć się dokładnie tym samym szlakiem 30 km bo skończył się na granicy gminy czy powiatu? Dla lokalnej społeczności zapewne ważny jest i taki odcinek ale turysta wybierze inny szlak i swoje pieniądze zostawi gdzie indziej. Dlatego szlaki powinny łączyć się w sieć, oferować ich łączenie, tworzenie pętli lub oferować dogodne połączenia umożliwiające powrót do punktu startu lub innego punktu przesiadkowego, docelowego. W podobny sposób zaplanowaliśmy nasze poprzednie wyjazdy rowerowe - na Podlasiu zaczęliśmy w Białymstoku/Osowcu, przechaliśmy nad Wigry i pociągiem dostaliśmy się do Białegostoku, skąd wróciliśmy do Warszawy. Innym razem nasza pętla zaczęła i skończyła się w Białymstoku a na Białoruś ruszyliśmy z Białowieży (można dojechać pociągiem do Hajnówki) i wróciliśmy z Brześcia.
Rowery połączyliśmy z wypożyczeniem kajaków. Zauważyliśmy, że wielu turystów odwiedzało kempingi na 1-2 dni i ruszało dalej - byli to zarówno kajakarze jak i rowerzyści. Dlatego warto tworzyć różnorodne szlaki i kempingi aby maksymalnie wykorzystywały potencjał turystyczny danego miejsca. A takich w Polsce jest wiele!
Nie mam złudzeń, że na turystyce rowerowej mieszkacy regionów, nawet tych, w których ona prężnie działa, zarabiają krocie. Dla wielu z nich jest to zapewne sposób na skromne lecz godne życie. Ale to pozwala im tam mieszkać, żyć, zarabiać. Pozostać w ich małej ojczyźnie. Może w Polsce pola kempingowe powinny być tworzone i zarządzane przez koalicję podmiotów - samorząd, przedsiębiorstwa prywatne? Tak, aby w naszym dosyć krótkim sezonie były w stanie funkcjonować i oferować wysoki standard usług. A samorządy powinny współdziałać z przedsiębiorcami i ułatwiać im promocję swoich usług a z PKP i regionalnymi przewoźnikami kolejami współpracować (tak, wiem, że to nie takie proste) w układaniu siatki połączeń, tak aby na ich szlak można było dojechać i wrócić pociągiem. W PKP trzeba lobbować za siatką połączeń oraz miejscami na rowery w pociągach. Nie 2-3 ale całymi wagonami, szczególnie w sezonie i na atrakcyjnych kierunkach.
Chcesz przyczynić się do powstawania takich treści i utrzymania serwisu?
Jeśli ten artykuł pomógł Wam w zaplanowaniu wyjazdu rowerowego lub stał się inspiracją do wyjazdu, będziemy wdzięczni za udostępnienie go w mediach społecznościowych, na forach internetowych, na których się udzielacie lub na Waszym blogu - pomóżcie innym rodzicom podjąć decyzję a nam w promocji strony :)
Wystarczy skopiować i wkleić poniższy kod.
<a href="https://www.dzieciakiwplecaki.pl/artykul/7098/pomysl-na-wyprawe-rowerowa-z-dziecmi---niemcy---brandenburgia" target="_blank"><img src="https://dzieciakiwplecaki.pl/data/Images/Portal/baner_dzieciakiwplecaki.jpg" alt="Dzieciaki w Plecaki - pomysł na wyjazd rowerowy z dziećmi Brandenbrgia - Niemcy" width="400" height="276" /></a>
Komentarze
Zalogowani użytkownicy nie muszą wpisywać kodu bezpieczeństwa. Zarejestruj się teraz lub zaloguj się jeśli masz już konto.