„Tato, kiedy zaczniemy zjeżdżać?” – czyli o trochę innym wyjeździe narciarskim
Czy na skitoury można wybrać się z 9 latką? Jak się do tego przygotować? Czego można spodziewać się na takiej wycieczce? O tym właśnie jest ten artykuł :)
Powoli, równomiernie suniemy pod górę po wyżłobionych śladach nart.
- „Tato, zmęczona jestem. Nogi mnie bolą.”
- „A czym?” – pytam zdziwiony – „Przecież chyba nie staniem na nartach?” – Po chwili dochodzę do wniosku, że to jednak możliwe, że chyba sam po godzinie „stania” na orczyku byłbym zmęczony.
Podchodzimy doliną Chochołowską. Na przodzie lokomotywa czyli ja, potem przedział bagażowy czyli nasz 60 litrowy wór z prowiantem i rzeczami na najbliższy tydzień w schroniskach a na końcu 1sza klasa – 1 pasażer, 8 lat, 30kg. Przedział 1szej klasy jest w uprzęży wciągany na górę i jest zmęczony… „Może postój na batonika?” – proponuję. „Taaaak!” „Chce Ci się pić?” – pytam zlizując pot z twarzy mimo lekkiego mrozu.
- „Tak, bardzo!”
- „Już może starczy?!” strofuję bo wizja ściągania na siusiu nart, uprzęży, spodni na szelki i legginsów spod kurtki, polara i podkoszulków mnie dobija.
- „A ile kosztuje taka wyciągarka?” – pyta ktoś mijany.
- „Oj to tylko w zestawie rodzinnym” – odpowiadam głupawo się uśmiechając, bogactwo komentarzy jest przeogromne: „Tej to dobrze”. Z tym że „Ta” widzi to trochę inaczej, jej ojciec najzwyczajniej uparł się, że ten tydzień spędzi po swojemu.
- „Daleko to schronisko?”
- „Już niedaleko, max godzina, może pogramy w „Pojechałem do Barcelony i przywiozłem…” ?” – Gra pamięciowa na tym tętnie powinna być zakazana (na testach dla szpiegów).
Następnego dnia lampa. W krótkim rękawku sapię ciągnąc dziecko w stronę Grzesia. Po drodze robimy kilka psychologicznych przerw. Za każdym razem sięgając do zapasów w plecaku zagaduję dziecko na przeróżne nowe tematy, bo niekończące się podejście dłuży się niemiłosiernie. Ola od tego bezwolnego jechania wpada chyba w jakiś trans bo jestem zaskakiwany najdziwniejszymi pytaniami na temat świata, na przemian z wysłuchiwaniem intymnych historii z „życia szkolnego” – czyli coś o co na co dzień pytając otrzymuję jedynie zdawkowe „yyyhh”. Związani lonżą a także poniekąd zdani tylko na siebie, z każdą pokonaną nową górką, potokiem czy bezśnieżną przeszkodą czujemy się razem silniejsi.
Tuż przed Grzesiem zaczynają się widoki.
- „No Ola, pomóż teraz trochę… Włączyć dopalacze!”
- „Tato, zobacz, ale tu pięknie.”
Oczywista oczywistość, której nie trzeba komentować, ale cieszę się, że człowiek oderwany od ipadów, smart fonów i konsolek ją dostrzegą.
Na Grzesiu pada: - „Dalej już nie chcę iść, nie możemy już zawracać?”
- „Ok, ale będziemy musieli zjechać ta samą drogą, nuda, a tu zobacz, śmigniemy kawałek tą grańką i zaraz będziemy na Rakoniu a tam już czeka nas super zjazd!”
- „No dobraaaa, a mogę jeszcze jednego batonika?”
„Śmignięcie” i „zaraz” trwa wprawdzie trochę długo ale przestrzeń po bokach i pierwsze obniżenie na grani umożliwiające samodzielny króciutki zjazd bardzo podbudowują młode morale. Niestety po chwili widoczność spada do 50m, wzmaga się wiatr i oczywiście dziecku zachciało się siusiu. Warstwy, warstwy, warstewki. Szelki, legginsy, wiązania nart… Metr w bok i zapadamy się w śniegu po kolana więc trzeba wykopać i uklepać dno w sporym dołku, żeby można było pewnie i bezwietrznie „wysadzić” dziecko – umiejętność kucania w butach narciarskich stanowiących prawie 10% masy ciała drastycznie spada :).
Jeszcze trochę idziemy rozległą granią, znam drogę, ślad jest założony więc wszelkie niepokojące mnie myśli na temat naszej lokalizacji w obecnej chwili odsuwam w dal. Wiatr jest już znaczny, więc na wszystko co ma na sobie, zakładam młodej moją wiatrówkę – póki jej jest ciepło możemy napierać dalej. Na Rakoniu odpinam foki i w totalnym mleku zaczynamy zjazd. Śnieg jest mokry i ciężki a odróżnić go od tego co wisi w powietrzu nie sposób. Ola przewraca się kilka razy i wyraźnie traci humor. Po chwili wyjeżdżamy z chmur i widzimy dokąd zmierzamy. Po tym doświadczeniu/odcinku psycha jej chyba siadła bo zarządza dłuższy postój. Rzucamy się śnieżkami, wygłupiamy i dzwonimy do mamy. Jest luz. Zjeżdżając dalej żartujemy wyszukując dogodnej trasy wśród choinek uginających się od śniegu, a czasem z kolei śmigamy zbyt blisko nich, żeby poczuć pewność i pełną kontrolę nad nartami. Jeszcze tylko schody i jesteśmy w schronisku, gdzie dorośli nieustępliwie okupują wielki telewizor. Mimo obiecanej bajki Oli nie pozostaje nic innego jak razem ze mną pochylić się w pokoju nad mapą.
- „Tato, możemy następną wycieczkę zrobić jakąś krótszą?”
Kilka pomysłów na nienarażenie się na wiekopomny gniew dziecka lub znalezienie własnego sprzętu skiturowego na jakiejś aukcji w sieci:
- Warto znać przebieg planowanej wycieczki, przynajmniej z lata - choć trzeba pamiętać, że sporo szlaków ma odmienny przebieg zimą. Warto skorzystać z dedykowanych przewodników, np. „Tatry na nartach. Przewodnik skiturowy”
- Dla mniej doświadczonych polecamy szkolenie lub wycieczki z przewonikami, np. http://ski-alpinizm.pl/
- Planując dystans trzeba pamiętać, że wysiłek ciągnącego jest kilkukrotnie (zależnie od formy) większy niż idąc „na lekko”. Zatem wycieczka którą odbyliśmy kiedyś ze znajomymi i wspominamy jako miłą przechadzkę może okazać się na granicy naszych możliwości.
- Nie znam takiego dziecka, które wytrzyma 3 godziny bez odpoczynku nawet jeśli ma tylko stać „na wyciągu” – robienie koniecznych przerw znacznie wydłuża czas „tandemu”.
- Warstwy: czym nam robi się cieplej z wysiłku tym prawdopodobnie dziecku wraz z upływem czasu zimniej – dziecko marznie tak samo niezależnie od tego pod jak stromą górę je wciągamy – myślenie za dwóch jest kluczowe.
- Nuda: fajnie że mamy czas pogadać z potomkiem „o życiu” ale szybko go/ją to znudzi – zestaw zabaw słownych, piosenek, zagadek czegokolwiek wydaje się być niezbędny – chyba, że postanawiamy wspólnie uczyć się języków obcych, słuchać muzyki lub audiobooków.
- Konsumpcja: zależnie od pory roku, dostępu do schronisk i temperatury należy zabierać odpowiedni zestaw jedzeniowy, wiosną może to być niewiele suchego prowiantu (woda z potoków) a podczas mrozów kaloryczne jedzenie do odgrzania na palniku i termos.
- Warto rozważyć dla dziecka gadżety takie jak gogle, kask, foki, chusta na głowę/szyję, własny plecak z maskotką itp.
- Dostosowanie trasy do panujących warunków pogodowych (lawinowych) to sprawa oczywista.
- Kolejna sprawa to ubezpieczenie turystyczne, szczególnie gdy wybieramy się na wyjazd zagraniczny. W artykule Ubezpieczenie turystyczne dla całej rodziny – na co zwrócić uwagę? podpowiadamy, na co zwrócić uwagę.
Karol i Ola
Komentarze
Zalogowani użytkownicy nie muszą wpisywać kodu bezpieczeństwa. Zarejestruj się teraz lub zaloguj się jeśli masz już konto.